🪸 Nasza Babcia Serce Ma Takie Duże Że Aż Dwa
Kiedy zaczyna bić serduszko? Serce dziecka jest pierwszym narządem, które zaczyna samodzielnie funkcjonować w jego organizmie. Swoją pracę rozpoczyna już w 22. dniu życia wewnątrzmacicznego, a między 4. a 7. tygodniem powstają w nim przegrody, dzielące je na cztery jamy – dwa przedsionki oraz dwie komory.
Anarchia 39 i pół - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
eins zwei jager - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy Moja babcia serce ma takie duże ze aż dwa. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami Moja babcia serce ma takie duże ze aż dwa.
NASZA BABCIA Kiedy skaczę, kiedy łażę po drzewach, kiedy psocę, mama na mnie się gniewa. No, a babcia inaczej: Figle, psoty wybaczy i z uśmiechem wita nas. Kiedy piszę, daję tacie mój zeszyt, żeby sprawdził, ale tata się śpieszy. No, a babcia inaczej: chętnie sprawdzi, zobaczy, zawsze dla nas znajdzie czas. Zofia Holska- Albekier
Babcia jako symbol mądrości i doświadczenia może wskazywać, że musimy skorzystać z zgromadzonej mądrości i przeszłych doświadczeń, aby podejść do sytuacji w bardziej pragmatyczny sposób. Może to oznaczać, że powinniśmy zaufać naszej intuicji i zdobytej wiedzy, aby osiągnąć sukces lub rozwiązać problem. 3.
Aż miło słuchać, szczęście aż kipi, pomimo to, że zwycięstwo okazało się porażką a porażka obróciła się w nadzieję. Frekwencja również była niebywała bo 74% uprawnionych do głosowania wzięło w nich udział. Kolejki przed lokalami wyborczymi stały nieraz aż do rana, chociaż lokale miały być czynne do godz. 21.
Wpisz szukany tekst lub arty jestem ukryty sekretami których nie znał bóg stę - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy Babcia to nasz skarb, bardzo wiele wart bajki czyta. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami Babcia to nasz skarb, bardzo wiele wart bajki czyta. Tekściory.pl - baza tekstów piosenek, tłumaczeń oraz teledysków.
8. Recytacja wiersza pt. „Nasza dobra babunia” „Nasza dobra babunia” Moja Babunia ma złote ręce, ja Babcię kocham chyba najwięcej. I mną też Babcia się opiekuje, smaczny deserek mi przygotuje. Lalce uszyje nową. sukienkę i na serwetce wyszyje serce. Na drutach zrobi mi rękawiczki i z włóczki szalik mięciutki, śliczny.
Książka Gdy wschodzi słońce autorstwa Jen Devon, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie 32,57 zł. Przeczytaj recenzję Gdy wschodzi słońce. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
NASZA BABCIA SERCE MA Oto występ grup Pszczółek i Tygrysków we wzruszającej piosence o sercu Babci. Prosimy o oklaski! Nasza Babcia serce ma takie
6Xq1. Trudno jest pisać o filmie, który opowiada historię tych nikczemnych aktów ludzkiej naturze, że natychmiast po obejrzeniu mimowolnie chcą wyprzeć, splunąć przez ramię i zapomnieć o tym, co widzieli, że nie poszedł następnie bolesnego poczucia winy za mimowolne bardziej trudne w tej sytuacji działać jako prawnik lub prokuratora, ponieważ mamy do czynienia z wyjątkową sytuacją, która wyklucza możliwość stosowania kategorię winy – „Miłość do przetrwania” all-odbiorcze sytuacji zwierzę, histerycznyTak, raz po znaków na Pavel Sanaeva, a następnie ten sam film Sergei Snieżkin "Bury mnie do listwy": matka Olga (Maria Shukshin), babcia Nina (Swietłana Kryuchkov) Savelyev dziadek (Aleksiej Petrenko), wnuka Sasha (Sasha Drobitko ) i artysta wuj Tolia alkoholowy (Konstantin Vorobyov), jednocześnie obecny mąż Oli matka. I w tej jednej rodzinie rozgrywa się dramat szekspirowski z szalejącymi namiętnościami i morderstwem. Ale w dziwny sposób na koniec tragedii całej tej „uczciwej firmy” nie żałować, z wyjątkiem chłopca, bo jest nadal JAKO ZBROJAPonieważ cała historia jest kręcona w gatunku filmowych wspomnień, są dwie wielkie pokusy. Z jednej strony, aby ograniczyć wyjaśnienie tego, co się dzieje w diagnostyce psychiatrycznej babci alkoholowej i córki współuzależnienia. Az drugiej – do zobaczenia w tej narracji następnego „koper” w czasach sowieckich i zredukować wszystko do „obiektywnych powodów” – mówią, wszystko jest w Unii obu przypadkach obraz okaże się niekompletny, delikatnie zgadza się od razu – antysemityzm starszych, psychiatria babcia, tytuł dziadka od Ludowy Artysta ZSRR i dysydenckich maniery Shred-alkoholowy można bezpiecznie wyjąć z „wsporniki” tego, co się więc oczywiście od mojej pierwsze, jak mówi znana piosenka: "Ojcze-zboczeniec, babka jest zdrowa!" „Pogranichnenkaya”, oczywiście (czyli babcia jest na granicy normy i patologii), ale zdrowy staruszka, skalowanie obrazu i fatalne konsekwencje czynu Warto mieć miejsce w szeregu krajowych znanych postaci literackich: stara hrabina Puszkina „Dama Pikowa”, staruhi- Fiodor Dostojewski i inni mieszkańcy tego wirtualnego domu opieki, aż do "starej kobiety" tylko zamiast kompotu ("Ojcowie-perwersiści, je kompot!"), Nasza bohaterka z apetytem pożera ludzi najbliższych. Szczerze mówiąc, uderza przekonanie tego obrazu – nic zbędnego, wszystko jest logiczne, spójne i przerażające …Co stało się z tym stworzeniem z subtelną organizacją duszy, byłą aktorką, że cały jej talent, całe jej życie jest teraz poświęcone jedynemu celowi – walce o życie i śmierć z najbliższymi ludźmi – córką, mężem i wnukiem?Możesz spróbować zapisać wszystko na trudne życie i utratę pierwszego dziecka, jeśli nie kilkakrotnie podkreślone w fabule przez "działanie" babci, którą celowo używa do manipulowania. Wygląda na to, że babcia w pewnym momencie uważała, że jej cierpienie jest tak nieznośne, że sprywatyzowała prawo nie tylko do cierpienia, ale także do zaangażowania innych w to więc babcia przystosowała się, przeżyła, przezwyciężyła swoją bezradność kosztem tego, co zrobiła bezradnie. W tym samym czasie nadal żyje w trybie przetrwania. Stąd patologiczna chciwość, strach przed zmianą, podejrzeniem i parafrazować Ericha Fromma, to nie jest to "przetrwanie", ale przetrwanie "z", dobrze, a raczej – "kosztem". Babka czerpie energię, która nieustannie narzuca wokół winy, tym samym czyniąc je zależne i bezradny, to w tym samym bezradności nich i „ukrzyżować”.W wyniku długotrwałego stosowania tak oryginalnej metody adaptacji babka ma kilka przekrojowych tematów "ostateczna" uczciwość w relacjach z innymi, dostępna tylko dla ostatecznie zepsutej osobowości. W końcu, co się dzieje? Babka ratować wnuka z licznych chorób (wywołanych przez wiele ona) nie ma już siły psychiczne do obłudną postawę do „wiecznie obolałe”, a więc odcina prawdy-łono, umysł potchuya dziecka niezwykły definicji – „zgniłe”, „Carrion” "bękart" i tak tej patologicznej sytuacji przejawia się w tym, że „normalne” jest poważnie chore dzieci są w głównych manipulatorów rodziny, aw naszym przypadku ta rola kategorycznie zmonopolizowany babci, która jest „bardzo chore dziecko.”Nic dziwnego, że wyrzuci go graniczy na Nightmare „Baby” histerii (spada na podłogę, krzycząc, drapiąc twarz), zmuszając się do 7-letniego chłopca wziąć do siebie pocieszające pozycji dorosłego rezultacie, babcia stara się stworzyć symbiotyczny wnuka, czyli wyklucza możliwość istnienia jednego bez drugiego, związek ( „I umrze, a ty umrzesz”). Jednak nie uważa, aby Sasha kontynuowała w przyszłości, próbując użyć go "tu i teraz", jako instrumentu, jako broni, jako rzecz biorąc, babka Sasha w edukacji rzeczywiście sprawia, że jeden błąd i jedynym tego samego przestępstwa – wystający na wnukiem konfliktowego relacji z córką, to wymaga nie tylko przejaw dziecka „sojuszniczej” pozycja i dokonać wyboru między nią a matką. A dzieci nie wybaczają takich rzeczy!WINO JAK PASJAW rzeczywistości, Sasha – jedyny z wszystkich uczestników dramatu, który z racji wieku oferuje niemal podporządkowane głównej „tajną broń” – babcia wirtuoza nałożenia wokół winy. Poprzez zaszczepienie tego cudownego uczucia możesz zdziałać cuda z wygórowaną moc, ale moc jest delikatna przed miłością końcu, nawet po jego śmierci, babka udaje się narzucić poczucie winy na córkę i męża. Na tym haku wszyscy dorośli, nawet babcia, zostali złapani, ale nie tylko mała Sasha. Wszystkim Szekspir ustawić pasję babci dostępną dla niego tylko miłość i nienawiść: miłość matki, nienawiść do dzieci zdrowych (? „Zdrowe suki Tu”) – i nawet zimna obojętność na niekochanej babki (wspaniały finał filmu, kiedy Sasha i dziecięcą zaczyna udostępniać pieniądze babci tuż nad odsłoniętym grobem).EDUKACJA JAKO KLĄTW rzeczywistości pierwszy „awaria” model wychowania babci dał inną matkę Olga, który całkiem naturalnie uprawianych człowiek zależny, ale zarządzanie nie tylko zrealizować swój protest naturę, ale jakimś cudem dwa razy uciekł z opiekuńczy uścisk babcia żonaty, pozostawiając w zakładniku jego syna Sashy. A babcia sam ponosić złośliwość, razem z moim dziadkiem w milczeniu obserwując „upadek” goofy „matek i córek” i ustawić na „odstępstwo” tym przypadku, starsi małżonkowie postrzegają życie córki tylko jako wyrzut za to, że „nie zauważył” piękno, a teraz jest za późno, aby wychować, ale szczerze spróbować. Nawiasem mówiąc, moja babcia nigdy nie głosowała, co jej nadzieje nie usprawiedliwiały jej tu na scenę wyimaginowanej „antypody” starych ludzi – parę mama Olgi i Tolia, alkoholikiem, emerytowany aktorki bez stałej pracy i pijanego artysty. Godne uwagi są w tym sensie, że jest ona doskonałym przykładem relacji współzależne intelektualistów, który jest mętny mieszanka niedojrzałości, bezradności, nieuniknionego głodu na wysokie i alkoholizmu. Jednocześnie wykazano, resztki ich wolności moralnej precyzyjnie regulować nędzę istnienia i zdolność do „wykonania działania” przejawia się tylko w logice przedłużającego się kryzysu adolescencji. Bo jak kupno Sasha kolejowych wpływy ze sprzedaży innego obuocznego pieniędzy i widocznym powrotnej dziadka Savelyev kupiony za własne płaszcze znaczki, pomimo pozornej entuzjazm, co dzieje się, rozpada się na jeden mały fakt – Olia i Tolia dawna żyje z pieniędzy dziadka .I w rzeczywistości są również integralną częścią systemu stosunków rodzinnych stworzonych przez babcię współzależnego, jak artysta ludu, który zawsze jest winny przed swoją zasadzie cała ta historia jest szczegółową wyprawą w wypaczone, niezręczne sposoby manifestowania miłości. Dziadek nienawidzi swojej córki słowami, ale w rzeczywistości pomaga jej z pieniędzmi. Babka nienawidzi wszystkich i uwielbia swojego wnuka, ale najbardziej kocha siebie. Mama Olga kocha Saszę, ale związane ręce i nogi z lekcji z dzieciństwa mitu bezwartościowości, strzępy lubi od Olu, ale nie jest w stanie poradzić sobie z jego diagnozą. I tylko mała Sasha jest naprawdę zdolna do wyczynów ze względu na swoją ukochaną mówiąc, jest to wspaniałe i opiekuńczy babcia, która w pewnym momencie, „zaczął grać” i nie obliczono stopień ich moralnego upadku, dla których wykazanie pożegnanie ich potomków goły tyłek uczciwie płacić z jego tym samym czasie, przez swoją śmierć, postawiła duży znak zapytania w przyszłym losie wszystkich ocalałych postaci. Czy uda im się pokonać siebie? A ile zdrowszego rozsądku będą owoce edukacji babci?Jednak kiełki regeneracji są zasadzone w duszy Sashy przez babcię: obojętność jest bardzo silnym lekarstwem.
Niedźwiedź buszował po lesie, zajadając smaczne jagody. Od dłuższego czasu jadł bardzo dużo. Musiał przecież przygotować się do snu zimowego. Do swojej jaskini powracał wieczorami, kiedy w lesie było już słonecznego popołudnia przechodził przez wrzosowisko, rosnące na rozległej polanie. Na jego skraju w rozwidleniu konarów pszczoły zbudowały swoje gniazda. Widział je teraz, oblepione plastrami wypełnionymi smakowitym miodem. Podbierał czasem pszczołom miód, ale nigdy nie za dużo. Starał się też być na tyle delikatny, aby nie niszczyć gniazd. Teraz nie ciągnęło go do miodu. Jego główne pożywienie przed zimą stanowiły jagody, borówki i sosnowe igły. Patrzył więc raczej z ciekawością na ogromne plastry. Gdy podszedł bliżej, oderwało się od nich kilka skrzydlatych postaci. – Dzień dobry, bzz. – Dzień dobry. Miło was widzieć. Co słychać w gniazdach? – Oj, mamy problem. Wielki problem, bzzz… – Co się stało? Wyglądacie zdrowo. A gdy patrzę na plastry, to dziwię się, że jeszcze miód z nich nie kapie, takie są napęczniałe. – To jest właśnie nasz problem, misiu. Lato było tak piękne, że mamy zgromadzone mnóstwo miodu, z którym już nie ma co robić. A pogoda nadal sprzyja i wciąż latamy. Co tu robić? – A nie możecie przestać zbierać nektaru? – Bzz, taka jest nasza natura. Pracujemy, dopóki możemy. Miś zamyślił się. – Chyba mam pomysł. Można przechować zapas miodu w mojej jaskini. Jest tam dużo miejsca. Ja przez całą zimę będę spał. – Świetnie! – Ale nie będziecie chyba miały nic przeciwko temu, że wiosną po przebudzeniu trochę go spróbuję. Och, jak wtedy będzie smakował! – Oczywiście! Zresztą wiosną będziemy mieć nowy, bzzz… Zima była wyjątkowo łagodna. Miś spał niespokojnie, raz nawet przebudził się, wyjrzał z jaskini, ale szybko zorientował się, że to jeszcze nie wiosna. Pokręcił się trochę i powrócił do jaskini. Zapach miodu podrażnił mu nozdrza. Spróbował. Smak był jakiś dziwny, ale przyjemny. Polizał jeszcze troszeczkę, a potem jeszcze, mlaskając z zadowoleniem: – Dobry miodek robią pszczółki. Ciekawe, z jakich to kwiatów? Posmakował jeszcze trochę, po czym wrócił do swojego legowiska. Słoneczny promień wpadał przez szparę w stropie jaskini. Jasna plamka przesuwała się po głowie misia. Gdy poczuł ciepło, otworzył oczy, wstał i przeciągnął się potężnie. – Och, chyba już wiosna! Pora wstawać. Wyszedł przed jaskinię. Wokół panowało radosne ożywienie. Słońce wesoło przygrzewało, a ciepły wiatr figlował pomiędzy drzewami. Spod zeschłych liści przebijały się zielone kiełki i pierwsze wiosenne kwiaty. Uwijały się wśród nich tysiące maleńkich stworzeń. W koronach drzew rozbrzmiewał ptasi koncert na wiele głosów. Na polanę przed jaskinią przykicały dwa zające. – Dzień dobry, misiu! – zawołał samiec. – Piękna wiosna, prawda? – Och, tak. Zdrętwiały mi mięśnie. Dobrze będzie rozruszać się i rozgrzać. Widzę, że ładnie wyglądacie. – Tak, zima była łagodna – odezwała się samiczka. – A teraz mamy już świeże pożywienie. Uwielbiam młode wierzbowe pędy. Niedźwiedź zakręcił się niespokojnie. – Przypomnieliście mi, że bardzo dawno nie jadłem. Muszę coś przekąsić. Czy nie przespałem spotkania? – Wiedziałem, że o to zapytasz – zaśmiał się zając. – Wszyscy nasi znajomi są już gotowi i czekają na sygnał. Nie wiemy tylko jeszcze, gdzie urządzimy spotkanie. – Hmm, może tutaj. Polana jest nasłoneczniona, ziemia już się ogrzała. A poza tym mam niespodziankę. – Niedźwiedź uśmiechnął się tajemniczo. – Nie wiecie, czy pszczoły są już aktywne? – Tak. Oblatują pierwsze kwiatki. – To dobrze. Biegnijcie i zwołujcie tu wszystkich. Będziemy się weselić. Zające pobiegły. Niedźwiedź poszedł w kierunku pszczelich gniazd. Wkrótce napotkał przyjaciół. – Witajcie wiosną! Co słychać? – Wszystko dobrze, bzzz… – Mam nowinę. Wiosenne spotkanie będzie u mnie. Zające już roznoszą wieści. Czy można na was liczyć? – Nie wylecimy całym rojem, bo wtedy chyba połowa zwierząt uciekłaby ze strachu. Oprócz tego mamy dużo pracy i porządków po zimie. Ale niektórzy z nas przylecą. – Mam prośbę. Czy można wasz miód przeznaczyć na spotkanie? Wszyscy by się ucieszyli. – Bzzz, nie mamy nic przeciwko temu. Po tak ciepłej zimie zostało nam jeszcze dużo zapasu, a już niedługo będziemy zbierać nowy. A że zwierzątka się ucieszą, to wiemy. Wiemy nawet, kto najbardziej, stary łakomczuchu! – Nie ukrywam, że lubię miód. Ale można mieć jakieś słabości, prawda? – Oczywiście. My też mamy swoje słabości. Na przykład lubimy czasem kogoś użądlić, bzzz bzzz… – Próbowałem waszego miodku, gdy przebudziłem się w zimie. Miał jakiś ciekawy smak. Muszę powiedzieć, że dobrze mi się potem spało. – Miód mieliśmy normalny. Zawsze robimy taki sam. Ale jeśli ci smakował, to dobrze. – Idę przed jaskinię. Chyba wkrótce pojawią się goście. – Do zobaczenia, misiu. Jako pierwsze przybyły na polanę ptaki. Wróble z głośnym ćwierkaniem goniły się wśród krzewów. Na grubym konarze rozłożystego dębu usadowił się wielki kruk, a powyżej usiadły trzy sroki i skrzeczały zapamiętale. Wokół polany w wysokich koronach drzew rozbrzmiewały piękne melodie leśnych śpiewaków. Niedźwiedź stanął u wejścia do jaskini i przyglądał się, jak na polanę wchodziły kolejne zwierzęta: stadko dzików z trzema pasiastymi warchlakami, gromadka płowych myszek, kilka wiewiórek, jeleń dumnie kroczący za łanią. Przykicała para zajęcy, a zaraz za nimi stary lis, trzymający coś w pysku. Spoza krzewów wijąc się, wypełzła brunatna żmija. – Sss, widzę, że rudzielec znów podwędził jakąś kurę. – Nie wiesz, co dobre – odrzekł lis. – Tłusta, ciepła kura to coś innego niż chuderlawy gryzoń. – Wypraszamy sobie – zapiszczała któraś z myszy. – Nie obrażaj nas. – Stary złodziej! – zaskrzeczała jedna ze srok. – Spokój, maluchy! – zagrzmiał niedźwiedź. – Później będziecie się kłócić. Dzisiaj jest dzień radości. Bawmy się! – Klasnął w łapska. Towarzystwo się rozgadało. Niektóre zwierzątka nie widziały się przez całą zimę. Było o czym rozmawiać. A na polanę przybywały następne. Zrobiło się rojno niczym w ulu, zwłaszcza gdy w powietrzu rozbrzmiało bzyczenie pszczół. W pewnym momencie dał się słyszeć potężny głos niedźwiedzia: – A teraz moi drodzy, uwaga! Mam dla was niespodziankę. Poczekajcie chwilę. Wszedł do jaskini, a za nim wleciało kilka skrzydlatych postaci. Miś podszedł do kąta, gdzie stały naczynia z wydrążonej kory. Naraz pszczoły zabzyczały gniewnie: – Coś ty zrobił z naszym miodem? – Fe, jak śmierdzi! – Co znowu? Nic tu nie ruszałem poza tym, że w zimie wypiłem kilka łyków. Mówiłem wam, że wydał mi się jakiś dziwny. – Wypiłeś? Bzzz – w głosie pszczoły zabrzmiało zdziwienie. Niedźwiedź podszedł bliżej i popatrzył uważnie na naczynia, potem przeniósł wzrok powyżej. – Rozumiem. Przez szparę u góry wlewała się woda. Dlatego miód się zmienił. Zaczerpnął łapą trochę płynu i spróbował. – Uff, nie jest taki zły. I tak ciepło robi się w środku… Nie ma na co czekać, wynoszę go na polanę. – Wynoś, bzz. Dla nas on już nie ma wartości. Całe szczęście, że wkrótce będzie nowy. Miodek smakował prawie wszystkim. Zwierzęta wyraźnie się ożywiły. Rozprawiały teraz głośno, przekrzykując się nawzajem. Tylko kruk kręcił głową: – Nic dobrego z tego nie wyniknie. Mama młodych dzików także zwietrzyła coś dziwnego, odganiając je od miodu i nie pozwalając próbować. Ściemniało się, gdy towarzystwo zaczęło opuszczać polanę. Miś siedział oparty o pień dębu i mruczał śpiewnie. Lis, pozostawiając kupkę pierza i ogryzione kości, oddalił się chwiejnym krokiem. Żmija, głośno sycząc, pełzła prosto, aż w końcu uderzyła łbem o wystający korzeń. W końcu zrobiło się cicho. Para jeleni szła przez wysokopienny las. – Miła była zabawa, prawda? – spytał byk. – Tak, było bardzo przyjemnie – odrzekła łania. – Tylko miś narobił zamieszania z miodem. Dobrze, że nie wypiłam go wiele, bo jakoś dziwnie się czuję. – Zaraz odpoczniesz. Niedługo dołączymy do chmary. Nastało lato. Pewnego dnia po nakarmieniu cielaczka łania odezwała się z troską w głosie: – Niepokoję się o dziecko. Jest takie malutkie. I wygląda dziwnie. Co o tym sądzić? – Nie martw się. Dzieci szybko dorastają. – Ale on ma takie zwisające uszka i małe oczka. Nie wygląda najlepiej. W dodatku mam wrażenie, że kuleje. – Rozrusza się, gdy zacznie biegać z innymi. Lato się skończyło. Przyszła jesień, rozpłomieniona czerwienią bukowych liści. Chmara od kilku dni przebywała na rozległym wrzosowisku, rozpościerającym się wśród lasów. Podrosłe cielaczki brykały wśród traw. Jeden z nich podbiegł właśnie do łani, stojącej wraz z bykiem w cieniu rozłożystego dębu. Lewa tylna nóżka lekko utykała. – Mamusiu, pobawisz się ze mną? – Bardzo chętnie, ale może trochę później. Musimy porozmawiać z tatą. Idź do innych dzieci. – Ale one nie chcą się ze mną bawić. Śmieją się i mówią, że jestem kulasek. – Ależ, syneczku! Nie słuchaj tego. Dla mnie jesteś Małe Oczko. Kocham cię. A teraz pójdź się pobawić. Jelonek podreptał posłusznie. Śnieg zasypał leśne ostępy. Na otwartych przestrzeniach wiatr usypywał głębokie zaspy. Pod osłoną krzewów w głębi lasu było w miarę zacisznie. Łania skończyła właśnie karmić cielaczka. Podniósł się, ocierając pyszczek o nogi mamy. Westchnęła cichutko. – Mamusiu, kochasz mnie? – Tak, malutki. – Mamusiu, lubię twoje mleczko. Ale inni śmieją się i mówią, że jestem maminsynek. A mnie nie smakuje kora. Dlaczego tak jest? – Nie martw się, Małe Oczko. Niektóre mamy karmią swoje dzieci jeszcze dłużej. Przyjdzie czas, że staniesz się samodzielny. Zobaczysz, gdy przyjdzie wiosna, wszystko zmieni się na lepsze. – Jeśli tak mówisz, to dobrze. Małe Oczko przytulił się do mamy. Długa i ciężka zima skończyła się. W głębi lasu było jeszcze dużo śniegu, ale na łąkach w ciepłych podmuchach wiosennego wiatru znikał on szybko. Pąki drzew i krzewów nabrzmiewały, a w promieniach słońca jelenie nabierały sił, skubiąc zieleniejące gałązki… W pełni wiosny mama Małego Oczka urodziła cielątko. Odtąd była już zajęta głównie maleństwem. Małe Oczko nie rozumiał, dlaczego mama przestała się nim interesować. Często chodził sam – inne młode jelenie odtrącały go. Z początku bawiło ich, gdy Małe Oczko biegał wśród nich, ale szybko zaczęły mu dokuczać: – Czemu jesteś taki niespokojny? – Zostaw nas! Nie potrafisz się bawić. – Ale z ciebie dziecko! Przytulaj się do swojej mamy. – Idź possać mleczko! Było to okropne. Dlaczego mnie odrzucają? Przecież staram się być zabawny. I tak dużo mam do powiedzenia… Było mu smutno samemu. Czuł że nikt go nie kocha… Liście brzóz znowu zaczęły żółknąć. Mama Małego Oczka rozmawiała z cielakiem. – Syneczku, nie gniewaj się, że nie miałam dla ciebie czasu. Gdy rodzi się mały dzidziuś, mama musi opiekować się przede wszystkim nim. Wtedy starsze cielaczki zajmują się sobą i przebywają dużo z innymi. Widocznie z tobą jest inaczej. Teraz zrozumiałam, że muszę ci poświęcać więcej uwagi. Nie martw się, będziemy razem – przynajmniej dopóki nie wyrośniesz na przystojnego jelenia. Kocham cię, Małe Oczko. – Ja też ciebie kocham, mamusiu. I czuję, że gdy się postaram, to będę lepszy. – Na pewno, skarbie. Oboje będziemy się starać. Mijał czas. Słońce wiele razy zatoczyło krąg na niebie. Młode jelonki podrosły, przyszły na świat nowe dzieci. Małe Oczko już trzeci raz nosił poroże. Wcześniej mama powiedziała mu: – Pora już, byś się usamodzielnił. Jesteś teraz młodzieńcem i musisz postępować wedle naszych zwyczajów. Będziemy się widywać, ale teraz wraz z innymi łaniami muszę wychowywać dzieci, a ty i pozostałe byki będziecie pilnować stada. I pamiętaj, że zawsze będę w ciebie wierzyć. Ostatnie słowa zapadły mu w pamięci. Będzie się starał! Ale było ciężko. Jelonek trudno przyswajał sobie nauki starszych. Był często nieuważny. Czasem zdarzało mu się, że gubił się w gęstym lesie. Już dwukrotnie zawiodła go uwaga i nie ostrzegł innych w porę przed wilkami – całe szczęście, że nie skończyło się to tragedią. Ale najgorsze było to, że nie przestrzegał obyczajów, określających każdemu miejsce w chmarze. Obrywał za to często. – Nie możesz chodzić, jak ci się podoba – mówiły starsze byki. – Spójrz, największy byk chodzi za chmarą i nie pcha się tam, gdzie są łanie i młode. Dopiero gdy przyjdzie rykowisko, może pokazać, jakim jest wspaniałym samcem. Nasze zadanie to ochraniać chmarę, a nie wałęsać się gdzie popadnie. – Dobrze, poprawię się – bąkał skruszony. Lato tego roku było gorące i suche. Jelenie często przebywały w wysokim lesie, gdzie było chłodniej, a roślinność bardziej soczysta. Pewnego dnia błękitne dotąd niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami. Powietrze było ciężkie i wilgotne, czuło się narastające napięcie. Chmara zaległa na rozległej polanie. Nagle błysnęło i powietrzem wstrząsnął ogłuszający huk. Młode jelonki przestraszone porwały się na nogi, tuląc się do łań. Wokół w jednej chwili rozpętało się piekło. Wśród migotliwych błysków raz po raz strzelały pioruny, zawył wiatr, uderzając wraz z falami deszczu. Zwierzęta kręciły się niespokojnie. Uciekając przed siekącym deszczem, pobiegły w kierunku drzew. Uderzały je spadające gałęzie. W pewnym momencie huk piorunu zlał się w jedno z ostrym trzaskiem. Poprzez zasłonę deszczu Małe Oczko dostrzegł walącą się brzozę. Jelenie rozpierzchły się. On też zdołał uskoczyć i stał teraz zdezorientowany. W pewnym momencie uwagę jego zwróciło szamotanie wśród liści spadłego drzewa. Spod jednego z konarów wyłoniła się głowa. Poznał młodą łanię. Prężyła szyję, rzucając się w pułapce. Małe Oczko skoczył bez zastanowienia, Wkrótce, zapierając się racicami, targał skłębioną masę gałęzi. Było ciężko, opuszczały go siły. Raz jeszcze rozpaczliwym wysiłkiem szarpnął za konar, unosząc go na chwilę. To wystarczyło – łania uwolniła się i wyskoczyła spomiędzy gałęzi. Podbiegł do niej, dysząc ciężko. – Nic ci nie jest? – Tak bardzo się bałam! Ale już jest dobrze. Dotknęła pyskiem jego szyi. Po chwili oboje pobiegli do innych. Deszcz padał do późnej nocy. Rano pod błękitnym niebem jelenie wygrzewały się na słońcu, posilając się wśród parujących traw. Młoda łania podeszła do Małego Oczka. – Dziękuję ci za to, co wczoraj uczyniłeś. Bez ciebie bym zginęła. – Nie ma o czym mówić – odrzekł. – Bardzo się o ciebie bałem. Sam nie wiem, jak mi się udało. – Będę o tym pamiętała. A jeśli jeszcze ktoś będzie ci dokuczał, to dam mu nauczkę. – Dziękuję. Drzewa znów zaczęły przybierać jesienne barwy. Dni były nadal ciepłe, ale rankiem czuło się chłód. Pewnego poranka chmara przebywała na polanie z luźno rosnącymi drzewami. Wokół snuły się mgły. W pewnej chwili ktoś podniósł alarm: – Wilki! Zakotłowało się. Spomiędzy drzew wyskoczyły szare cienie. Jedno z młodych zerwało się z miejsca, biegnąc na oślep wprost na nadbiegającego napastnika. Małe Oczko rzucił się, przecinając wilkowi drogę. Skoczył ku niemu, pochylając ozdobiony wieńcem łeb. Nie zauważył nadbiegającego z boku innego wilka, który chwycił jelenia za nogę. Pierwszy napastnik skoczył, próbując złapać Małe Oczko za gardło. Jeleń targnął głową. Zagarniając rogami napastnika, wyrzucił go w powietrze. Trzeci szary pocisk wystrzelił z boku. Małe Oczko tracił siły. Wtem do jego boku doskoczył stary byk. Po krótkiej walce wilki uciekły. Oba jelenie stały, dysząc. – Było ciężko – mruknął stary byk. – Dziękuję ci. Już myślałem, że po mnie. – Walczyłeś dzielnie. Z trzema i ja bym sobie nie poradził. Chodźmy obejrzeć chmarę. Szczęściem wilkom nie udało się zabić nikogo. Tylko dwa jelenie były poranione. Małe Oczko utykał lekko. Podeszła ku niemu łania. – Ocaliłeś moje dziecko. Dziękuję. – Nie ma za co. Każdy na moim miejscu zrobiłby tak samo. – Ale ja zawsze będę ci wdzięczna. Jesteś odważny. Jeden z młodych byków przystąpił nieśmiało: – Słyszeliśmy o twoim wyczynie. Wybacz, jeśli wcześniej ci dokuczaliśmy. – Och, nie ma o czym mówić. Dobrze, że nikomu nic się nie stało. Podbiegła do niego łania o pięknej ceglastobrązowej sukni. – Cała chmara mówi o tobie. Ja zawsze będę ci wdzięczna, że podczas burzy uratowałeś mi życie. A teraz stado wie, że ma dzielnego obrońcę. Wszyscy cię kochamy. Nie wiedział, co odpowiedzieć, mocno zmieszany. Ale to, co najlepsze, usłyszał od swojej mamy: – Synku, przepraszam za wszystkie trudne chwile, które miałeś. Ciągle w ciebie wierzyłam. Jestem z ciebie bardzo dumna. Nie będę cię już nazywała Małym Oczkiem. Teraz wiem, że jesteś Wielkie Serce. Kocham cię, syneczku. Wśród okrytych barwnymi szatami klonów, dębów i buków Wielkie Serce spacerował z piękną łanią. Wieniec na jego głowie lśnił w złocistym blasku słońca. Łania szepnęła: – Kocham Karwat
Kojarzycie syndrom wicia gniazda? Kobiety pod koniec ciąży, pomimo wielkiego brzucha i miliona dolegliwości, dostają jakąś niewiarygodną energię, którą skupiają najczęściej na urządzaniu miejsca dla mającego pojawić się w domu dziecka. Skręcanie łóżeczka, kupowanie mebli, malowanie ścian, prasowanie małych ubranek i inne tego typu aktywności. No więc mnie w czwartej ciąży też trafił ten syndrom, ale centrum mojej aktywności remontowej nie była sypialni, tylko kuchnia. Zaczęło się od tego, że chciałam pomalować jedną ścianę, skończyło się na totalnym remoncie i zupełnie nowej kuchni. Przyznaję, trochę mnie poniosło, ale prawie niczego nie żałuję!Na początku muszę zaznaczyć, że nasza kuchnia to absolutne serce tego domu od samego początku jego istnienia. Mieszkamy w domu rodzinnym Michała, więc doskonale znamy jego historię i wiemy, że w sumie poza wyglądem niewiele się ta kuchnia zmienia, bo zawsze jest pełna gości i nigdy się chyba jeszcze nie zdarzyło, żeby goście siedzieli w salonie – naturalnym miejscem spotkań, pogaduch czy imprez jest kuchnia!Moim zdaniem jest to zasługa dużego stołu, który od ponad 40 lat stoi dokładnie w tym samym miejscu i ławy narożnej, która od zawsze mieściła znacznie więcej osób, niżby to wynikało z jej długości. Dlatego nawet jak się z remontem rozpędzałam, to i tak było wiadomo, że kącik jadalniany pozostanie prawie nienaruszony! Nie chcę zanudzać was historycznymi zdjęciami kuchni czy szczegółowym opisem zmian, jeśli bardzo was to interesuje, to zachęcam do przeczytania wpisu Michała na temat kuchni. Z rzeczy historycznych zostawiam jedynie to zdjęcie mojego małżonka przy kuchennym wprowadziliśmy się do rodzinnego domu Michała (już 7 lat temu!), to nie bardzo mogliśmy sobie pozwolić na jakieś kosztowne zmiany wystroju, a że kuchnia akurat była porządna i funkcjonalnie urządzona, to postanowiliśmy prawie w nią nie inwestować. Jedynie wymieniliśmy brązowe fronty w szafkach na białe i zmieniliśmy obicie ławy z brązowego na czerwony, no i na jedną ścianę nakleiliśmy tapetę. W międzyczasie wyburzyliśmy ścianę między kuchnią a spiżarnią, powiększając nieco samą kuchnię i zmniejszając spiżarnię, planowaliśmy również wymianę blatu i zlewu, ale ceny blatu trochę nas przerażały i zamiast odkładać na ten wymarzony blat, wydawaliśmy oszczędności na podróże :DJeszcze na początku grudnia nasza kuchnia prezentowała się tak:Remont zaczął się od tego, że w moje ręce trafiły przecudne krzesła z domu mojej babci – tak zwane bumerangi z lat 60. wyprodukowane w Gościcińskiej Fabryce Mebli. Oddałam je do renowacji i wymarzyłam sobie na nich niebieską tapicerkę. Po głowie mi już jakiś czas chodziła też nowa niebieska ława, no i tak sobie pomyślałam, że aby to wszystko spiąć, to warto by było przemalować ze 2 ściany. Zaprosiłam więc kolegę Grzesia, który ma super ekipę budowlaną, żeby mu pokazać te ściany do przemalowania. I jak już pokazałam ściany, to okazało się, że warto wycyklinować podłogę, przesunąć kaloryfer i gniazdka, położyć beton architektoniczny tam, gdzie miał być już 7 lat temu, zdemontować jedną półkę, zrobić włącznik, pomalować całość i w sumie tyle. A potem, jak Grzesiek wyszedł, to sobie przypomniałam o tym blacie i zlewie, a skoro już będziemy wymieniać blat, to może po prostu w końcu zrobimy nową kuchnię? Kilka dni później miałam już gotowy projekt kuchni z Ikei i nadzieję, że uda nam się ogarnąć całość przed Bożym zdjęcia wyżej zrobiłam 1 grudnia wieczorem, a 2 grudnia kuchni już nie było i zaczęło się kucie, prucie, gipsowanie i malowanie. Zamówiłam kuchnię z montażem na 16 grudnia, a 14 grudnia skończona kuchnia czekała już czysta i pachnąca na nowe meble. Byłam w szoku, ale w 9 dni ekipa uwinęła się ze wszystkim! W międzyczasie przeprowadziliśmy też małe śledztwo – w kuchni za lodówką od jakiegoś czasu coś kapało i w trakcie remontu kuchni udało nam się ustalić, że kapie z łazienki na górze ze źle zrobionego prysznica i ten remont kuchni to pikuś, bo czeka nas remont i kucie połowy łazienki! Ekipa przeniosła się więc z kuciem na górę, a ja czekałam na montaż kuchni :)Jeśli zastanawiacie się nad kupnem kuchni w Ikei, to polecam, bo chyba nigdzie indziej nie byłabym w stanie zamówić i zamontować kuchni tak szybko (i niedrogo!). Zresztą nawet na infolinii w Ikei usłyszałam, że tak szybko to się nie uda. A tymczasem kuchnię zamówiłam 10 grudnia, a odebrałam 14 grudnia. Musiałam tylko podzielić zamówienie tak, by część odebrać osobiście, bo kilka małych produktów blokowało mi dostawę całości. Dwa dni później o godzinie w drzwiach stanęła ekipa montująca (zamówiona spoza Ikei) gotowa do pracy. Nie tylko zamontowali mi kuchnię, ale trochę zmienili projekt (serio, dzięki nim mam dwie 20 cm szafki w kuchni), zrobili obudowę lodówki, przerobili szafkę nad lodówką tak, by pasowała do reszty frontów, przycięli półki przy oknie i zrobili obudowę parapetu z kuchennego blatu z Ikei. Generalnie majstersztyk! A najwspanialsze w tym było to, że punkt o odbierałam od nich skończoną kuchnię gotową do użycia!No, a potem już czekaliśmy na wszystko to, czego fizycznie nie da się zrobić w kilka dni. Tak w 100% kuchnia była gotowa 2 kwietnia, kiedy ponad czterdziestoletni stół wrócił z renowacji. Gdyby nie to, że mam w ciągu dnia ręce zajęte niemowlakiem, to pokazałbym kuchnię kilka tygodni temu, ale jest, jak jest, więc dopiero dzisiaj mogę was zaprosić do oglądania całości!Kiedy robiłam projekt kuchni w Ikei, to wiedziałam, że chcemy białe, matowe, w miarę proste fronty. Biel sprawdza nam się w kuchni od lat i pomimo tego, że teraz modne są ciemniejsze, kolorowe fronty, to my nie braliśmy ich pod uwagę. Raczej nie planujemy remontu w kuchni przez kolejnych naście lat, więc bezpiecznie było wybrać biały kolor, który zawsze będzie dobrze wyglądał. Spodobały nam się fronty bez gałek, bo są dużo łatwiejsze do czyszczenia (a jak w domu ma się mnóstwo małych, brudnych rączek, to naprawdę jest co czyścić) i okazały się super wyborem! Wiadomo, nie ma opcji, żeby fronty były nieskazitelnie czyste, ale wystarczy przejechać mokrą szmatką i nie ma śladu po dzieciach!Bardzo długo wybieraliśmy blat. Marzył nam się blat z jakiegoś kamienia, ale oczywiście na takie blaty trzeba czekać. Potem doszliśmy do wniosku, że laminat też jest ok (poprzedni miał z 20 lat i nie było tego widać), ale nasz blat ma 3,6 m długości i gdybyśmy chcieli go w jednym kawałku, to też trzeba czekać. Jak się 10 grudnia zamawia kuchnię, która ma być montowana 6 dni później, to jednak trzeba iść na jakieś kompromisy. Stanęło na laminacie w 2 kawałkach, który miał być połączony przy płycie, bo tak podobno łączenie jest najmniej widoczne. I tak też się stało i łączenia faktycznie nie blat chcieliśmy czarny, zakochaliśmy się w matowych blatach, ale po szybkim zasięgnięciu opinii na Facebooku okazało się, że on matowy jest tylko w sklepie, bo w kuchni jest już wyłącznie brudny. Stanęło na nie tak ładnym, ale bardziej praktycznym blacie, który ma udawać ciemny beton. I to był genialny wybór, bo naprawdę większości zabrudzeń w ogóle na nim nie kuchnia bardzo nam się podoba, a ponieważ jest to kuchnia z Ikei, to jest mega praktycznie. Mamy masę szuflad, w których mieści się wszystko (łącznie ze składaną krajalnicą, której w końcu, po 15 latach pozbyłam się z blatu!). Szafki mamy do samego sufitu (w poprzedniej kuchni traciliśmy kilkadziesiąt centymetrów nad szafkami!), a pod szafkami jest wspaniałe oświetlenie blatu, które jest warte każdych pieniędzy! Nie powiększyliśmy kuchni ani o milimetr a mamy tyle miejsca, że część szafek jest jeszcze że nie udałoby się to bez skorzystania z pomocy projektantów z Ikei. Polecam ich z całego serca, bo znają wszystkie te systemy, dodatki, ułatwienia, o których normalnie nie ma się zielonego pojęcia. Ja korzystałam wyłącznie z tych usług, które są darmowe – sama wymierzyłam kuchnię, sama zrobiłam pierwszy projekt, a potem zgłosiłam się na konsultację projektu i sympatyczna pani ze mną porozmawiała i poprawiła projekt, tak żeby było bardziej funkcjonalnie i spójnie! Nie kosztowało mnie to nawet złotówki!To, co jest już spoza Ikei, to te półki po prawej stronie przy oknie. W ogóle pierwotnie też chciałam tam szafkę, ale zasłaniałaby ona trochę okno, więc pochodziłam po Pintereście w poszukiwaniu inspiracji i spodobały mi się takie odkryte wstawki w zabudowie kuchennej. Doszłam do wniosku, że dobrze będą tam wyglądały półki z jasnego drewna. Ostatecznie bardzo się cieszę, że nie udało mi się tam wcisnąć szafki!Pomiędzy blatem a górnymi szafkami zamarzyłam sobie niebieską ścianę i długo myślałam jak ją zrobić. Nie chciałam płytek, chciałam szybę, bo szyby od lat bardzo dobrze nam się sprawdzają. A ponieważ szyby podobają mi się wyłącznie przezroczyste albo białe, to stanęło na ścianie pomalowanej farbą i przykrytej przezroczystą szybą. I ta szyba to najtrudniejszy w zamontowaniu oraz użytkowaniu element kuchni. Montaż trwał dwa dni, bo najpierw trzeba było przymierzyć, zaznaczyć miejsce na otwory w ścianie, wywiercić otwory, pomalować ścianę, poczekać aż wyschnie, przykręcić szybę do ściany, a potem założyć gniazdka. A przy montażu gniazdek co chwilę za szybę wpadały białe paprochy nie wiadomo skąd i trzeba było ściągać i poprawiać. Zresztą Grześ, który szybę montował, powiedział, że nigdy więcej się na takie rzeczy nie zgodzi, bo mu się nie spina trzymanie dwóch osób przez dwa dni do montażu niecałych 4 metrów szyby :D Ja się na nią uparłam pomimo tego, że wiedziałam, że za szybę coś może wpadać (nie bardzo można ją zabezpieczyć od góry). Póki co wpadła nam tam para wodna i się skropliła – taka nauczka za gotowanie nie pod nietknięty remontem fragment kuchni, to krótsza ściana naprzeciwko lodówki i zlewu. Ta zabudowa była zrobiona 5 lat temu, a że stare fronty zgrywały się z nowymi, to postanowiliśmy ich nie ruszać. Wymieniłam tylko uchwyty na mniej kanciaste i pomalowaliśmy czarną ścianę farbą magnetyczną jeszcze raz. Za to ściana betonowo-ceglana zyskała nowy blask, gdyż w końcu w dolnej części oraz na listwie na środku położyliśmy farbę strukturalną imitującą beton (wcześniej mieliśmy tam klej do glazury, który nieco gorzej imitował beton). A w górnej części wymieniliśmy tapetę na bardzo podobną do poprzedniej (wcześniej też były białe cegły, tylko trochę większe i dużo droższe!).Ale chyba największa zmiana wydarzyła się w kąciku jadalnianym, i jest to zaskakujące, bo tak naprawdę układ i rodzaj mebli jest dokładnie taki sam. Przyznam szczerze, że bardzo doceniałam funkcjonalność tej ławy z lat 90., bo mieściło się na niej pewnie kilkanaście osób podczas niektórych naszych imprez. Jednak nie była ona najwygodniejsza, o walorach wizualnych nie wspominając. Poszukiwania ławy narożnej do kuchni, która będzie nam się podobać to były miesiące, jak nie lata przeglądania internetu. Pierwszy raz zaczęłam myśleć o wymianie ławy 5 lat temu i od tego czasu przeglądałam sobie kuchenne narożniki, ale wszystkie były tak samo brzydkie. Nie wiem jakim cudem znalazłam Meble Sedia z Żegociny, które w swojej ofercie mają ławę Peperoni, ale to była miłość od pierwszego wejrzenia. To znaczy, to nie był narożnik idealny, ale był ładny i podobał mi się jako jedyny z miliona. Ponieważ nie należy do najtańszych, a w takich wymiarach, jakich potrzebowaliśmy, był raczej drogi (droższy od naszej kanapy w salonie!), to bardzo długo się wahałam czy go zamawiać, zwłaszcza że nie miałam szansy zobaczyć go na zamówiłam, wpłaciłam zaliczkę i czekałam 50 dni roboczych. Przyjechał pod sam koniec lutego i jak udało zedrzeć mi się z niego wszystkie folie i kartony, to oczom mym ukazał się absolutnie najpiękniejszy narożnik kuchenny, jaki świat stworzył! Serio, pięknie wykonany, świetna tkanina w pięknym kolorze, mega wygodny! No idealny po prostu!Oprócz ławy mamy w kuchni nowe-stare krzesła po mojej babci. Bumerangi przeszły wspaniałą renowację w Retrospekcji i teraz wyglądają tak dobrze, jak nie wyglądały od lat. Oryginalnie miały bordową tapicerkę, ale ja marzyłam o niebieskiej. Poza renowacją drewna i nową tkaniną wymieniona została też gąbka tapicerska i okazało się, że te krzesła są miękkie (serio już w latach 80. te siedziska były twarde, a po gąbce nie było śladu). Tkanina, którą wybrałam, nie jest niestety jakoś super plamoodporna, ale najbardziej mi się podobała, więc doszłam do wniosku, że jak nie da rady jej doczyścić, to wymienimy tkaninę na bardziej odpowiednią do domu z dziećmi. Plamy już są, ale wściekałam się tylko o pierwszą, teraz już lepiej sobie z nimi radzę ;)No i na koniec absolutny król naszej kuchni – stół! Historia tego stołu jest naprawdę wspaniała, jest to bardzo porządny stół ze Swarzędza, oryginalnie pokryty czarną farbą. Przez ponad 40 lat był stołem dębowym, ale już w trakcie prac renowacyjnych w Retrospekcji okazało się, że nogi oraz część blatu to faktycznie lity dąb, a środkowy fragment blatu to płyta pokryta fornirem! Mamy więc częściowo dębowy stół. Przyznam szczerze, że to, co chłopaki i dziewczyny z Retrospekcji zrobili z tym stołem, to dla mnie dzieło sztuki. Po czarnej farbie został co prawda ślad, ale wygląda super, a my mamy teraz stół z pięknym drewnianym blatem pokrytym i kiedy oddawałam stół do renowacji, to planowaliśmy wymienić nogi na inne. Jeśli ma się w kuchni ławę narożną, to stół powinien mieć nogi na środku, a nie z boku, bo inaczej ciężko jest przy takim stole usiąść, a osoby siedzące na szczycie stołu cały czas obijają się o niego kolanami. Pierwotnie blat miał zostać przymocowany do metalowych nóg w kształcie „pająka”, ale nasi fantastyczni renowatorzy podjęli się zadania przerobienia oryginalnych nóg, na takie, które spełnią nasze wymagania co do kształtu. Co prawda nie mamy zdjęć nóg sprzed tej mega zmiany, więc musicie uwierzyć mi na słowo, ale ta przeróbka jest absolutnie wspaniała i bardzo się cieszę, że nie wyrzuciliśmy dębowych nóg, tylko udało nam się je zachować!Nasz nowy kącik jadalniany prezentuje się tak, że nawet dzieci były pod wrażeniem (a na nich takie rzeczy rzadko robią wrażenie). Mnie bardzo podoba się to połączenie domu rodzinnego Michała z domem mojego dzieciństwa i ławą zrobioną specjalnie dla nas. Całość całkiem dobrze się więc komponuje zarówno wizualnie, jak i metafizycznie ;)Po tym, gdy stół wrócił na swoje miejsce, postanowiłam dokończyć dzieło remontowe i na ścianie nad ławą zawisły nasze zdjęcia z kuchni (polecam ramki z Jyska), a na stole pojawiły się podkładki (też z Jyska). Poza tym kupiłam nowy, bardziej praktyczny i pasujący wizualnie chlebak, a całość uzupełniły dodatki z Bolesławca (maselniczka, cukiernica i wazon!). Powiem szczerze, że chyba nigdy w życiu nie miałam takiej przyjemności z przychodzenia do kuchni, jak teraz. To rzecz jasna nie oznacza, że zacznę gotować, bo to nadal działka Michała, ale może od tego przesiadywania w kuchni częściej będę piec!
fot. Adobe Stock, JenkoAtaman Byłam szczęśliwa, gdy córka poprosiła mnie o pomoc w opiece nad czteroletnią wnuczką. Zosia była moim oczkiem w głowie i chciałam spędzać z nią jak najwięcej czasu. Dopóki Monika była w domu, na urlopie wychowawczym, nie miałam ku temu zbyt wielu okazji, bo nie chciała się rozstawać z córeczką nawet na sekundę. Teraz moje marzenie wreszcie miało się spełnić. Kiedy jednak usłyszałam, że o to samo córka poprosiła także drugą babcię, mina mi nieco zrzedła. Nie to, żebym nie lubiła Haliny. Uważałam, że jest w porządku. Jednak miałam duże wątpliwości, czy potrafi dobrze zająć się małą. Oczywiście natychmiast podzieliłam się swoimi obawami z córką. – O czym ty mówisz? Przecież teściowa wychowała aż trzech synów. I chyba dobrze się sprawdziła, skoro zdecydowałam się wyjść za jednego z nich! I nigdy tego nie żałowałam – uśmiechnęła się Monika. – Nie przeczę. Ale jak sama przed chwilą powiedziałaś, to byli chłopcy. A Zosia jest delikatną, małą dziewczynką. Wymaga zupełnie innego podejścia – zaczęłam tłumaczyć, ale córka szybko mi przerwała: – Nie przesadzaj, mamo, na pewno sobie poradzi. Poza tym, podobnie jak ty, kocha wnusię nad życie i też chce spędzać z nią czas. Nie mogłam jej pominąć. Prawda? – Prawda, prawda i dlatego nie będę protestować i podzielę się z Haliną opieką nad Zosią. Ale zobaczysz, jeszcze będziesz żałować, że nie powierzyłaś jej tylko mnie – odparłam. Pokłóciłyśmy się już po tygodniu Następnego dnia spotkałam się z Haliną. Bez większych problemów ustaliłyśmy plan dyżurów. Umówiłyśmy się, że raz ona będzie przychodzić rano, a ja po południu, i na odwrót. A gdyby któraś miała sprawę do załatwienia albo wizytę u lekarza, to się zamienimy. Córka była zachwycona. – A widzisz? Świetnie się dogadujecie. I myślę, że tak będzie dalej – uśmiechnęła się, ja jednak nie byłam aż taką optymistką. Przez skórę czułam, że to tylko dobre złego początki. Nie pomyliłam się. Do pierwszego spięcia doszło między nami już po tygodniu. Po południu poszłam odebrać Zosię od Haliny. Gdy zbliżałam się do bloku, dostrzegłam, że jest z wnuczką na placu zabaw. Ucieszyłam się, bo uważam, że dzieci powinny spędzać jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu. Gdy jednak podeszłam bliżej, to omal zawału nie dostałam. Mała była ubrana tak, jakby był środek lata. Tymczasem na dworze panował chłód. Przyspieszyłam kroku. – Co ty wyprawiasz? Dlaczego Zosia jest bez czapki? Bez ciepłej kurtki? – napadłam na Halinę. – Nie przesadzaj, Basia, nie jest znowu aż tak zimno. Poza tym mała jest w ciągłym ruchu. Nie chciałam, żeby się spociła. Przecież każdy mądry człowiek wie, że dzieci chorują właśnie z przegrzania. I że trzeba je hartować od małego. Wtedy nabierają odporności – prychnęła. – Chcesz powiedzieć, że jestem głupia? – wkurzyłam się. – Nic podobnego. Po prostu przypominam pewne zasady, o których ty, jak widzę, zapomniałaś – zrobiła niewinną minę, a ja poczułam, jak wzbiera we mnie złość. – Chyba żartujesz! Nie widzisz, że Zosia ma zimne rączki, czerwony nosek? To delikatna dziewczynka, a nie chłopak! Jak trafi do szpitala z zapaleniem płuc, nigdy ci tego nie daruję! – warknęłam, a potem chwyciłam wnuczkę za rączkę i zabrałam ją do samochodu. Gdy dotarłyśmy do mnie do domu, napoiłam ją herbatą z malinami, a potem zadzwoniłam do córki i opowiedziałam o wszystkim. Myślałam, że stanie po mojej stronie i razem ponarzekamy sobie na Halinę. Tymczasem jej reakcja kompletnie mnie zaskoczyła. – Zaraz, zaraz, chcesz powiedzieć, że pokłóciłaś się z Haliną przy Zosi? – dopytywała się. – No tak… Ale przecież miałam powód! A poza tym to ona pierwsza mnie obraziła. Zwyzywała mnie od głupków i zachowywała się tak, jakby wszystkie rozumy zjadła… – To nie ma żadnego znaczenia! Nie życzę sobie więcej takiego zachowania! Takie kłótnie źle wpływają na Zosię! – Powiedz to Halinie! – Powiem, pewnie, że powiem. Ale na razie rozmawiam z tobą. Mamo, obiecaj mi, że to się więcej nie powtórzy, że nawet jak będziecie miały odmienne zdanie, to porozmawiacie spokojnie. Nie chcę, żeby moje dziecko patrzyło na wasze rozeźlone miny i potem miało jakieś koszmary. – Obiecuję, że się postaram. Ale jeśli Halina znowu nadepnie mi na odcisk, to nie wiem, czy wytrzymam. Zwłaszcza gdy będzie chodziło o dobro mojej wnuczki – odparłam i zanim zdążyła coś odpowiedzieć rozłączyłam się. Mimo że byłam trochę zła na Monikę, chciałam dotrzymać danego słowa. Ze wszystkim sił starałam się zachować spokój przy Halinie. Ale ona ciągle robiła mi wbrew. Jak próbowałam forsować swoje zasady i metody wychowawcze, ona natychmiast stawiała veto. Wyśmiewała mnie, krytykowała. Doszło do tego, że kłóciłyśmy się właściwie o wszystko: karmienie, spanie, zabawy, bajki… Nic więc dziwnego, że puszczały mi nerwy i nie pozostawałam jej dłużna. Po każdej takiej awanturze oczywiście dzwoniłam do córki. – O Boże, czy wy się naprawdę nie możecie dogadać? Głowa mi już puchnie od tych waszych skarg. Najpierw dzwonisz ty, zaraz potem odzywa się teściowa. Mam już tego dość! – zdenerwowała się któregoś razu. – To zakończ ten cały horror i podziękuj Halinie za opiekę nad Zosią. Od początku mówiłam ci, że ona się do tego nie nadaje. Ale ty oczywiście wiedziałaś lepiej – przypomniałam. – Masz rację, dość tego! Najważniejsze jest dobro i spokój Zosi – odparła. Nie ukrywam, poczułam olbrzymią satysfakcję. Byłam przekonana, że Monika skorzysta z mojej rady, i już wkrótce Halina będzie widywać wnuczkę tylko od czasu do czasu. Musimy dojść do porozumienia Kilka dni później córka zaprosiła mnie do siebie na kawę. Szłam na to spotkanie, podśpiewując pod nosem, bo myślałam, że za chwilę dowiem się, że jestem jedyną opiekunką Zosi. Gdy jednak znalazłam się w mieszkaniu, mina mi zrzedła. Za stołem siedziała bowiem Halina. Spojrzałam pytająco na Monikę, ale ona w milczeniu wskazała mi krzesło. Chcąc nie chcąc, usiadłam i nadstawiłam ucha. – Pewnie jesteście zdziwione i ciekawe, dlaczego was zaprosiłam na tę kawę – odezwała się córka. – Owszem. Nawet bardzo – skinęła głową Halina. – Zwłaszcza że wiesz, że nie jesteśmy z twoją matką w… hmm, najlepszych stosunkach. Gdybym wiedziała, że ona tu będzie, tobym w ogóle nie przyszła. – I nawzajem. Nie rozumiem więc, po co tu jesteśmy? Chyba nie chcesz nas pogodzić? Bo jeśli tak, to tracisz czas. Ta pani za bardzo zalazła mi za skórę, żebym wyciągnęła do niej rękę. – Spokojnie, nie zamierzam namawiać was do zgody. Do głowy mi to nawet nie przyszło. Zaprosiłam was, bo chcę wam bardzo serdecznie podziękować za opiekę nad Zosią. I poinformować, że od następnego miesiąca nie będę już potrzebowała waszej pomocy. Zamurowało mnie. Na amen. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego. Kątem oka dostrzegłam, że Halina też ma niewyraźną minę. – Ale jak to? Dlaczego? Czyżby zwolnili cię z pracy i nie zamierzasz szukać kolejnej, tylko zostać w domu? – wykrztusiłam, gdy już nieco ochłonęłam. – Nie, w firmie wszystko w najlepszym porządku. Może nawet awans dostanę i podwyżkę – uśmiechnęła się córka. – To kto zajmie się Zosią? – włączyła się do rozmowy Halina. Monika nabrała powierza w płuca. – Zosią zajmie się przemiła i kompetentna niania – wypaliła. – Że co? Chyba się przesłyszałam?! – nie dowierzałam. – Ja chyba też źle słyszę – zawtórowała mi Halina. – W takim razie powtórzę jeszcze raz. Niania. Taka, która nie będzie się z nikim kłócić przy Zosi i tym samym narażać jej na stres. Przykro mi bardzo, ale mam dość waszej wojny i skarg. Muszę myśleć o dziecku! Pewnie się domyślacie, co było potem. Wpadłyśmy z Haliną w szał. Krzyczałyśmy na Monikę, że jest nieodpowiedzialna, niewdzięczna i że nigdy nie pozwolimy, by naszą wnuczką zajmowała się jakaś obca baba. Bo jeszcze krzywdę jej zrobi, bo dzisiaj nikomu nie można ufać. Krzyczałyśmy dość głośno, więc spodziewałam się, że córka zacznie nas uspokajać. Tymczasem ona przyglądała się nam z coraz większym rozbawieniem. – Co cię tak bawi? – zdenerwowałam się jeszcze bardziej. – To, że mówicie jednym głosem. Dawno już nie byłyście takie zgodne – zachichotała. – To chyba normalne, prawda? Przecież tu chodzi o dobro naszej wnuczki! Nie ma się więc z czego śmiać – odezwała się Halina. – Doprawdy? – Monika nagle spoważniała. – To dlaczego się przy niej kłócicie? I to o drobiazgi? Setki razy prosiłam was, żebyście się jakoś dogadały. Ale wy miałyście to gdzieś. Każda z was chciała udowodnić, że jest lepsza od drugiej. Za wszelką cenę. Długo znosiłam to ze spokojem, ale co za dużo to niezdrowo. Jak chcecie toczyć wojnę, to proszę bardzo. Ale Zosi w to nie mieszajcie. Zdębiałam. Po raz drugi tamtego dnia. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że córka ma rację. Nie lubię przyznawać się do błędów, nawet przed samą sobą, ale wtedy nie miałam wyjścia. Kiedy już nieco ochłonęłam, zerknęłam na Halinę. Miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Gdy to zobaczyłam, też od razu zrobiło mi się smutno. Czułam, że muszę ratować sytuację. – Słuchaj, córciu, masz rację. Obie byłyśmy głupie i zacięte. Zachowywałyśmy się tak, jakby diabeł w nas wstąpił. Ale się poprawimy. Prawda, Halinko? – Tak, tak. Od dzisiaj żadnych kłótni, żadnej wojny – przytaknęła skwapliwie, ale Monika była niewzruszona. – Przykro mi, ale wam nie wierzę. Wiele razy składałyście takie obietnice i nie dotrzymałyście słowa. – To co mamy zrobić, żebyś uwierzyła? – zakrzyknęłyśmy zgodnie. – Nie wiem… Pogadajcie sobie tak od serca, wyjaśnijcie wszystkie wątpliwości, ustalcie wspólny plan. I mi go przedstawcie. Może wtedy dam się przekonać – zawiesiła głos, popatrując to na mnie, to na Halinę. – Do kiedy mamy czas? – zerwałam się z krzesła, po mnie Halina. – Do przedostatniego tygodnia miesiąca. Potem dzwonię do niani – odparła Monika. – W taki razie zaczniemy jeszcze dziś. Jedziemy z twoją mamą do mnie. Wczoraj upiekłam szarlotkę. Wyszła całkiem dobrze, więc milej nam się będzie gadało – rzuciła Halina stanowczym tonem i ruszyła do drzwi. Już miałam jej powiedzieć, że wolałabym, żebyśmy pojechały do mnie i że też mam dobre ciasto, ale ugryzłam się w język. Chciałam przecież pokazać córce, że wcale nie jestem kłótliwa i umiem ustąpić. Od tamtej pory minął tydzień. Codziennie spotykamy się z Haliną i ustalamy plan działania. Raz u niej, raz u mnie. Skłamałabym, mówiąc, że idzie nam jak po maśle. Początki były bardzo burzliwe, bo trudno wymagać od dwóch upartych bab, żeby od razu rzuciły się sobie na szyję. Nieraz skoczyłyśmy sobie do oczu, nieraz wykrzyczałyśmy wszystkie pretensje i żale. Ale kiedy już to zrobiłyśmy, zaczęłyśmy rozmawiać spokojnie i rzeczowo. I ze zdumieniem stwierdziłam, że pomysły Haliny, które wydawały mi się idiotyczne, wcale nie są złe. A i ona pochwaliła moje. Jest więc nadzieja, że już za dzień, dwa przedstawimy Monice ten wspólny plan. Oby go tylko przyjęła. Bo jak sobie pomyślę, że moją wnusią będzie zajmować się jakaś niania, to mi się od razu na płacz zbiera. Halinie zresztą też… Czytaj także:„W sypialni z Emilem nie było fajerwerków, więc zażyczyłam sobie otwartego związku. Sama zacisnęłam sobie pętlę na szyi”„Przed ślubem córki poszłam na solarium, a chwilę wcześniej wybielałam wąsik. Efekt? Najadłam się wstydu na weselu”„Moja znajoma wymaga stałej opieki, ale jej bliscy mają ją w nosie. Są wściekli o to, komu zapisała mieszkanie”
Amanda i Jason McNabb powiedzieli, że ich córka już od dłuższego czasu wykazywała się wyjątkowo wysoką inteligencję. Często mocno się skupiała, a kiedy jej rodzice oglądali telewizję, ona oglądała uważnie razem z nimi. Pewnego dnia państwo McNabb zastali cały dom pokryty plastikowymi literkami-zabawkami. 2-latka członkinią Mensy Jak informuje portal USA Today napisy były ułożone w pełni poprawnie i każdy znajdował się na właściwym miejscu. Słowo "krzesło" leżało przy krześle, a słowo "lód" przy maszynie do lodu. Mała Isla podpisała nawet miejsce, które zazwyczaj zajmuje jej McNabb powiedział, że kilka dni wcześniej bawił się z córką tymi klockami. Układał różne wyrazy, mając nadzieję, że Isla po prostu zacznie po nim powtarzać. Nie sądził, że ta nauczy się samodzielnie układać udali się z córką do psychologa, który przeprowadził niezbędne badania. Wyniki testu na IQ były zdumiewające. We wszystkich kategoriach dziewczynka uzyskała wynik przewyższający średnią. Co więcej, psycholog stwierdziła, że dziewczynka jest hiperlektyczna, co oznacza, że nadzwyczajnie wcześnie nauczyła się czytać. Rodzice wysłali wyniki testów do Mensy, czyli do największego i najstarszego stowarzyszenia ludzi o wysokim ilorazie inteligencji. Isla została przyjęta do organizacji i okazało się, że jest najmłodszym członkiem. W przeszłości zdarzały się już przypadki 2-latków, ale w chwili obecnej nie ma nikogo młodszego od Isli. Państwo McNabb na razie nie planują mówić córce o członkostwie w chcemy wywierać na niej presji i nie chcemy, żeby miała kompleksy - powiedziała Amanda amerykańskiemu także: Połowa Polek nie prosi o podwyżkę. Ekspertka ma dla nich radęOceń jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze szybko uczyłam siostrę czytać. W wieku 2 lat umiała układać słowa. W wieku 3 lat czytała książki ze zrozumieniem i zaciekawieniem. W 4 lat rodzice zastanawiali się czy puścić ją do w wieku 2 lat była już odpieluchowana, teraz ma 3 i też uczy się czytać i pisać więc za rok planuje, że będzie nas utrzymywać a co. Ciekawe że przy tych wszystkich uzdolnieniach dalej ładuje w pieluchę......A czy wiece, że to nie świadczy dobrze o zdrowiu dziecka jak wykazuje takie super zdolności w bardzo młodym wieku...? to z tej mądrości wygląda na 5 lat? Nie wygląda na dwulatkę a bardziej na 3/4 latkę jak już xdCo za bzdury artykuł!!! 2 latka ulozyla z klocków słowo mama albo krzesło. Mój 4 latek powiedział wczoraj babci, że na końcu tęczy nie ma garnca złota, bo tęcza jest w kształcie koła i nie ma początku ani końca. Nauczycilecę w przedszkolu powiedział, że Ziemia nie krąży wokół Słońca tylko okraza Słońce, bo krąży wokół "barentrum"(barycentrum). I co też o nim artykuł napiszecie? Mam iść do Mensy? Wiecie skąd to wie. Rozmawiam z nim na różne tematy i robimy sporo eksperymentów, a ma dobrą pamięć. Nawet mnie ostatnio zaskoczył jak powiedział, że obsydian powstaje z ławy i kropelki wody. Sama tego nie wiedziałam i musialam w necie sprawdzać i okazało się, że ma rację. Usłyszał to w telewizji. Małe dzieci chlona wiedzę jak gąbka. Są super inteligentne dzieci, które w wieku 3 czy 4 lat mówią w 5 językach, umieją czytać, liczyć itd. Dziecko, które potrafi ułożyć kilka wyrazów z klocków naprawdę nie jest jakieś super wyjątkowe. Ona tak ma 2 lata jak ja mam mądra a mając dwa lata potrzeby fizjologiczne robi w pieluchy
nasza babcia serce ma takie duże że aż dwa